piątek, 22 sierpnia 2014

17. "Czekamy na ciebie [...]"




                Zabieraj swoje łapy!
                Kiedy do Syriusza dotarło, że głos należał do Jamesa, szybko odstawił kieliszek, który się przewrócił, a trunek rozlał się po całym stole. Zaczął przeciskać się, aby dotrzeć do gospodarza domu. Trójka przyjaciół podążała za nim, równie zmartwiona. Kiedy wypadli do środka, ich oczom ukazał się dyszący ze wściekłości Potter, który trzymał za przód bluzki trochę podpitego chłopaka. Jeśli jeszcze wcześniej uśmiechał się protekcjonalnie, teraz zostało to zastąpione strachem. Za okularnikiem stała przerażona Lily, ściskając go za ramię i coś do niego mówiąc proszącym tonem. Nie wyglądało jednak na to, aby to skutkowało.
                - Lily, odejdź – warknął na nią Potter, nie odwracając wzroku od chłopaka.
                Rudowłosa wzdrygnęła się na ton głosu Jamesa i z wahaniem go puściła. Kiedy dostrzegła przyjaciół, odetchnęła z ulgą i spojrzała pełnym nadziei wzrokiem na Syriusza. Nawet się nie wahał, pokazał dziewczynie gestem dłoni, żeby się odsunęła, a sam znalazł się przy przyjacielu. Zignorował pełne niedowierzania spojrzenia i głośne westchnięcia przerażenia, kiedy z jego ust wypłynęły nieoczekiwane słowa.
                - Walnij raz, a porządnie – powiedział zimno.
                Nawet nie skończył mówić, a James zamachnął się i uderzył chłopaka w nos. Upadł na podłogę i złapał się za uszkodzoną część ciała. Spojrzał oskarżycielsko na Pottera.
                - Złamałeś mi nos! – krzyknął.
                - Ciesz się, że żyjesz – rzucił obojętnie Syriusz, brutalnie łapiąc go za ramię i jednym szarpnięciem stawiając na nogi. – Myślę, że dla ciebie impreza już się skończyła, kolego. Bierz swoje rzeczy i żegnam. – Popchnął go w stronę drzwi.
                Chłopak szarpnął się i postawił krok naprzód. Wyglądał jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ale kiedy spojrzał na Jamesa, zrezygnował. Zacisnął zęby, zabrał kurtkę z wieszaka i wyszedł, głośno trzaskając drzwiami.
                - Już jest wszystko pod kontrolą, możecie się spokojnie bawić! – krzyknął Remus, uprzedzając Syriusza.
                Goście jeszcze przez chwilę wpatrywali się w Huncwotów, potem w siebie, ale ostatecznie muzyka ponownie rozbrzmiała i parkiet znowu był pełen tańczących par.
                - Zbyt nachalnie przystawiał się do Lily – wyjaśnił zdenerwowany Potter, kiedy przyjaciele spojrzeli na niego pytająco.
                - Na twoim miejscu zrobiłbym to samo, Rogaczu – powiedział niespodziewanie Remus, klepiąc go po ramieniu.
                - Gdzie jest Lily? – spytał Peter, rozglądając się. – I Lizz?
                James westchnął głęboko, kiedy niemal w tym samym momencie zjawiły się poszukiwane. W każdej z nich buzowały odmienne emocje i wiedział, że teraz tylko w jednej mógł mieć sprzymierzeńca. Nie było dla niego zaskoczeniem, że nie była to jego dziewczyna.
                Przyjaciele jakby czytając sobie w myślach, zostawili ich samych. Sylwestrowa zabawa trwała nadal, a wszyscy wiedzieli, że Lily i James i tak ostatecznie dojdą do porozumienia.
                Potter nie odrywał spojrzenia od Lily, ale także się nie poruszył. Czekał na jej ruch, zastanawiając się czy najpierw nakrzyczy, a później uderzy, czy może na odwrót? W tej chwili nie mógł przewidzieć, co zrobi, kiedy jej twarz była taka nieodgadniona. Miał wrażenie, że choć stali niedaleko siebie, to tak naprawdę to były dwa różne krańce świata.
                Wstrzymał oddech, kiedy w końcu szybko ruszyła w jego stronę.
                A więc najpierw uderzy, przeszło mu przez myśl.
                Ale zrobiła coś nieoczekiwanego. Wpadła na niego z niesamowitą siłą, obejmując go mocno w pasie i wtulając twarz w jego koszulkę. W pierwszym momencie się nie ruszał, zbyt zaskoczony, ale kiedy to minęło, objął ją ramionami niby anielskimi skrzydłami.
                Tak jakby cały świat miał się walić, a on chciał ją przed tym uchronić.
                                                                                              *
                Syriusz lawirował pomiędzy gośćmi z talerzem, na którym leżała góra magicznych słodyczy. Co jakiś czas wymieniał z kimś kilka słów i nie można powiedzieć, że nie czuł się w swoim żywiole, ale odetchnął z ulgą, kiedy wreszcie dotarł do miejsca, gdzie siedzieli jego przyjaciele i kilku bliższych znajomych, w większości drużyna Jamesa. Znieruchomiał, dostrzegając dziewczynę, której tu wcześniej nie widział. I nie chodzi o to, że mu się spodobała, bo nawet nie była w jego typie. Pierwszy raz widział Petera szepcącego z dziewczyną, która na dodatek wydawała się być nim zainteresowana.
                Zagwizdał pod nosem i przecisnął się na swoje miejsce obok Paige.
                - Może i wygraliście, ale pamiętajcie, że czeka was jeszcze mecz ze Ślizgonami – powiedział obrońca Gryfonów, pokazując palcem na uśmiechniętego Krukona.
                - Oni są zbyt pewni siebie, niezorganizowani przez to, że Mulciber gra, a on zawsze wprowadza zamęt – odpowiedział, zakładając ręce za głowę. – Wygramy.
                - I kto tu jest pewny siebie. – Uśmiechnęła się Elizabeth.
                Lily i Remus rzucili sobie porozumiewawcze spojrzenia i wywrócili oczami. Oboje uważali, że są ciekawsze tematy do rozmów, ale się nie sprzeciwiali, bo wiedzieli, że pewnie wywołaliby jakąś ostrzejszą dyskusję.
                Nagle muzyka ucichła, a wszyscy usłyszeli dziarski głos chłopaka, który był komentatorem meczów:
                - Niedługo północ! Przygotujcie się, ludzie!
                James ściągnął brwi i gwałtownie wstał.
                - Trzeba przygotować pokaz - krzyknął do chłopaków i machnął na nich ręką, po czym zwrócił się do Lily. – Niedługo wrócę. Załóż coś ciepłego i czekaj na mnie z szampanem. – Mrugnął do niej i zniknął w tłumie razem z Syriuszem, Remusem, Peterem i kolegami z drużyny.
                Przez dłuższą chwilę trwało dość duże zamieszanie, kiedy każdy szukał swojej kurtki i wychodził do ogródka z szampanem. Elizabeth i Lily, starając się nie spuścić z siebie wzroku, chwyciły szybko odzienie, cztery kieliszki z szampanem i przepchały się, aby w końcu wydostać się na świeże powietrze.
                Z ciemnego nieba prószył śnieg, a mróz szczypał wszystkich w policzki i nos. Lily przygryzła sine wargi, plując sobie w brodę, że nie wzięła rękawiczek.
                - Mam nadzieję, że nowy rok przyniesie ze sobą zmianę na lepsze – odezwała się nagle Elizabeth, przerywając ciszę, jaka pomiędzy nimi zapadła.
                - Liz… - zaczęła, ale niespodziewanie poczuła ramiona oplatające ją w pasie i ciepłe usta przy uchu.
                - Tęskniłaś? – szepnął James, zabierając jej jeden kieliszek.
                - Merlinie, wrócił – westchnęła Lily, robiąc minę skazańca, na co jej przyjaciele parsknęli donośnym śmiechem.
                - Tak, i już nigdy nie odejdzie - powiedział niezrażony James, a ona niemal poczuła jego szeroki uśmiech.
                Remus spojrzał na zegarek.
                - Jeszcze niecałe dziesięć minut.
                - Szybko nam poszło z tymi petardami – zauważył Syriusz, przytulając do swojego boku Paige.
                - Ale kto je podpali? – spytała Elizabeth.
                - Magia – odpowiedział tajemniczo Petera, mrugając do Jo.
                I wtedy rozbrzmiał głośny huk, a w oddali wszyscy zobaczyli ogromny słup ognia. Wzniósł się ku górze i zaraz opadł, ale i tak ponad drzewami i domami w pobliskiej wiosce unosiła się jaskrawa poświata, a ogień pożerał wszystko na swojej drodze. W ogródku Potterów zapadła cisza.
                - To nie nasze petardy – szepnął Black, upuszczając kieliszek i stawiając kilka kroków naprzód.
                - To… - Lily zacięła się, kiedy na niebie pojawił się ogromny Mroczny Znak.
                Zapanowało zamieszanie, kiedy wszyscy zaczęli się przekrzykiwać, aż w końcu ktoś przebił się przez ten chaos.
                - Trzeba im pomóc!
                Huncwoci odruchowo wyciągnęli różdżki. Osoby, które podjęły decyzję, zaczęły wychodzić z domu i teleportować się do zaatakowanej wioski, niektórzy zostawali, zbyt przerażeni, by cokolwiek zrobić. James gwałtownie odwrócił się do dziewczyn.
                - Tu jesteście…
                - Nie! -  powiedziała stanowczo Lily. – Nie będziesz mi mówił, co mam robić. Idę z tobą, James. I bardzo dobrze wiesz, że mnie nie zatrzymasz.                
                Nie pozwalając nikomu się sprzeciwić, odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę drzwi. James głośno przeklął, ale pobiegł za nią, złapał ją za rękę i pociągnął za sobą. Reszta bez wahania ruszyła za nimi.
                Nawet Peter był gotowy do walki, widząc w niej szansę na odpokutowanie.
                                                                                                              *
                Teleportowali się wszyscy razem, ale teraz Remus stracił prawie wszystkich z oczu i jedynie jeszcze Elizabeth podążała za nim krok w krok, mocno trzymając go za skrawek kurtki. W oczach odbijały im się zaklęcie i zakapturzone postacie Śmierciożerców. Ich liczba była przerażająca i już sama w sobie symbolizowała śmierć dla ofiar.
                Miasteczko, które zaatakowali było w większości mugolskie. Było tutaj tylko kilkoro czarodziejów, ale niedługo po ataku pojawiła się pomoc z okolicznych wiosek.
                Remus odparł atak i oszołomił kilku słabszych. Przesuwał się wciąż do przodu z dziewczyną, patrząc, czy nikt nie potrzebował pomocy, ale mugole, czym prędzej uciekali i chowali się gdzieś, więc na otwartej przestrzeni zostali tylko czarodzieje.
                Elizabeth krzyknęła, kiedy chcąc uchylić się przed lecącym zaklęciem, potknęła się i upadła na ciało nieżywego mugola. Lupin pomógł jej wstać i szybko pociągnął ją dalej. W oddali dostrzegli walczącego Syriusza u boku Petera i Jo, ale nigdzie nie widział Paige.
                Zastanawiał się, kiedy w końcu zjawią się Aurorzy, bo wiedział, że bez nich nie mieli szans z tak liczebnymi poplecznikami Voldemorta.
                Nagle zorientował się, że coś było nie tak. Zdecydowanie za lekko mu się szło. Elizabeth się odłączyła. Rozejrzał się dookoła, spanikowany, ale zdążył dostrzec tylko jej niknącą sylwetkę pośród tłumu.
                - Elizabeth! – krzyknął, ale odgłosy walki skutecznie go zagłuszyły.
                Chciał za nią ruszyć, ale dwóch Śmierciożerców zagrodziło mu drogę. Zacisnął zęby i zaczął rzucać w nich zaklęciami; jednego udało mu się unieszkodliwić. Obrócił się, aby uniknąć śmiercionośnego zaklęcia i wtedy ujrzał, jak upada za nim jeden z popleczników Voldemorta. Już miał powrócić do walki, kiedy Śmierciożercy spadł kaptur, a jego oczom ukazała się zaczerwieniona twarz Regulusa Blacka.
                Popatrzyli sobie w oczy. Chociaż Lupin wiedział, że brat jego przyjaciela kiedyś trafi w szeregi Czarnego Pana, do końca nie potrafił uwierzyć w to, że ktoś tak młody mógł mieć już Mroczny Znak na ramieniu. I wtedy w oczach młodego Blacka pojawiło się przerażenie, chwycił różdżkę i krzyknął do Lupina:
                - Uważaj!
                Jednocześnie osłonił go przed zielonym promieniem i zabił Śmierciożercę. Remus spojrzał na osobę, która chciała go zabić, a potem na Regulusa, ale jego już nie było.

                Peter rzucił się na ziemię, aby uniknąć lecących na oślep zaklęć, po czym na czworaka szybko podpełzł i schował się za ścianą budynku. Ciężko oddychając, rozejrzał się na boki. Zgubił przyjaciół w tłumie tych wszystkich ludzi. Zgubił Josephine.
                Na twarz posypało się trochę piasku, kiedy nerwowo przeczesał pobrudzone włosy.
                Kiedyś zapewne w takiej sytuacji schowałby się gdzieś, a potem kłamał, że go ogłuszono, ale teraz… nie potrafił zostawić swoich przyjaciół. Ale przede wszystkim czuł, że musiał odszukać Josephine. Wiedział, że gdyby coś jej się stało, nie darowałby sobie tego. Ta dziewczyna coś w nim poruszyła i sprawiła, że czuł się silniejszy.
                Z zaciętą miną wstał, ale nim zdążył powrócić do walki, poczuł na gardle czubek różdżki. Przywarł do ściany, mocno ściskając swoją różdżkę. Przed sobą ujrzał zakapturzoną postać. Jej szyderczy śmiech rozbrzmiał mu w uszach. Już nie miał wątpliwości, kto przed nim stał.
                - Mulciber – wyszeptał z trudem Peter, po czym syknął, kiedy różdżka jeszcze bardziej wbiła mu się w skórę.
                - Bystry się zrobiłeś – zakpił. – Czekamy na ciebie, Pettigrew. Chyba nie stchórzysz?
                - Co?
                - Oczywiście, że nie, prawda? Jesteś dla nas bardzo cenny i lepiej, żebyś tego nie zepsuł.
                Peter nie potrafił odpowiedzieć, ale i Mulciber nie wyglądał jakby na to czekał. Zabrał różdżkę z gardła Gryfona i odszedł pospiesznym krokiem, niknąc pośród swoich. Odetchnął głęboko, wciąż trochę roztrzęsiony. Zapomniał, że musi załatwić jeszcze sprawę ze Ślizgonami… tylko jak on się z tego wyplącze?
                - AURORZY!
                Odwrócił się w idealnym momencie, aby zobaczyć, jak Śmierciożercy znikają. Aurorzy znowu pojawili się po czasie i już wiele nie zdążą zrobić. Zauważył tylko, jak niektórzy schwytali ze dwóch popleczników Voldemorta. Ale ile znaczy ta dwójka w porównaniu do dwudziestu? Trzydziestu?
                Kamień spadł mu z serca, kiedy ujrzał rozglądającą się Josephine. Biegiem ruszył w jej stronę.
                - Peter! – zawołała, uśmiechając się z ulgą. – Nic ci nie jest?
                -  A tobie? – odpowiedział pytaniem, kładąc dłoń na jej ramieniu.
                Kiedy pokręciła głową, poszukał wzrokiem przyjaciół. Ściągnął brwi, kiedy zobaczył, jak pochylają się nad czymś. Podszedł bliżej i dopiero, kiedy Lily opadła na kolana, dostrzegł nieprzytomną Elizabeth. Z bijącym sercem, stanął nad Remusem, który położył głowę Elizabeth na kolanach.
                - Lily, spokojnie. Tylko została oszołomiona – powiedział Lupin, badając jej puls.
                Wszyscy odetchnęli z ulgą.
                - Reszta cała? – odezwał się James, rozglądając się dookoła.

                - Nie. – Podeszła do nich Aurorka w średnim wieku. – Nie wszyscy przeżyli.